Już 12 maja (czwartek) o godz. 17 w Muzeum Miasta Malborka przy ul. Kościuszki 54 odbędzie się otwarcie wystawy czasowej "Trud i zwątpienie. Polscy jeńcy wojenni i pracownicy przymusowi w Północnej Norwegii w latach 1942-1945". W latach 1939 – 1942 władze niemieckie wysiedliły z tych obszarów w sumie około 860.000 Polaków. Zostali oni deportowani albo do „Generalnego Gubernatorstwa”, albo bezpośrednio do pracy przymusowej do Niemiec. Masowe deportacje do pracy przymusowej do Niemiec obejmowały również ludność „Generalnego Gubernatorstwa”. Na tych terenach pracowników werbowano poprzez wysyłanie wezwań do stawiennictwa w urzędach pracy. Propaganda niemiecka na terenie GG zapewniała o możliwości powrotów do domu po zakończeniu zadania, uzyskaniu nowych kwalifikacji oraz o dobrych warunkach pracy i wysokich zarobkach. W archiwum są spisy ludzi wywiezionych do Niemiec z terenu powiatów: tarnowskiego, dąbrowskiego, brzeskiego, dębickiego i mieleckiego. - Spisy nie są jednak kompletne - podkreślają archiwiści. Mimo to mogą pomóc wielu osobom w staraniach o odszkodowanie za roboty przymusowe. Nie pozostało jednak dużo czasu, gdyż udokumentowanie 3. rekordów. Informator o zasobie archiwalnym IPN całościowo opisuje zgromadzone w Instytucie archiwalia. Wyniki wyszukiwania. rekordy od 1 do 10 (z dostępnych 39911) IPN BU 2983/1. Kartoteka osobowa polskich robotników przymusowych z m. Neuwarmbüchen pow. Burgdorf, okręg Osthannover. Dziewczynka ma na sobie czerwony płaszczyk. W filmie, w całości utrzymanym w czarno-białej konwencji, to jedyny kolorystyczny akcent. Poruszający symbol nadziei. Filmowy symbol Holokaustu, który podkreśla moralną przemianę Oskara Schindlera. [1] Podczas premiery filmu dorosła kobieta na widowni rozpoznaje w tej dziewczynce siebie d2p0x. W 1867 roku dwaj niemieccy przemysłowcy Salomon Huldschinsky i Albert Hahn na parceli nieopodal węzła kolejowego w Gliwicach założyli pierwszy na Górnym Śląsku zakład produkcji rur stalowych. Zmieniając właścicieli, przetrwał do 2000 roku, teraz straszy tutaj pusty niezagospodarowany plac. Po kilku latach od powstania firma Hahn und Huldschinsky przeszła w wyłączne ręce rodziny Salomona i zmieniła nazwę na S. Huldschinsky i synowie. Zakłady początkowo nie posiadały własnej stalowni i zmuszone były zaopatrywać się w półfabrykaty u innych producentów. Pomimo to już w pierwszym roku swojego istnienia na rynek wypuściły 6 tys. ton rur wyprodukowanych w Gliwicach. Koszty inwestycji zwróciły się po ponad 20 latach, a wypracowane zyski pozwoliły na wyposażenie huty we własną stalownię z piecami martenowskimi, nowoczesną walcownię i prasę parowo-hydrauliczną. Uruchomiono również ciągłą linię odlewniczą. Choć podstawową gałęzią produkcji wciąż pozostawały rury, produkowano również kotły oraz przyjmowano szereg zleceń na wyroby stalowe dla powstających jak grzyby po deszczu górnośląskich kopalń i zakładów przemysłowych. W 1894 roku zakład przekształcono w spółkę akcyjną pod nazwą Huldschinsky Hüttenwerke AG. Żyd, który postawił kościół Właściciel, wbrew powielanej w czasach PRL czarnej legendzie o kapitalistycznych wyzyskiwaczach, zdawał sobie sprawę, że robotnik wypoczęty i żyjący w godnych warunkach przyniesie większy zysk niż głodny i mieszkający w wilgotnej suterenie. Dla swoich pracowników wybudował osiedle w dzielnicy Zatorze, składające się z 55 niewielkich, lecz funkcjonalnych domków dwurodzinnych. Pomimo że sam był wyznania mojżeszowego, przystał na propozycję sióstr boromeuszek, które w 1898 roku wystąpiły do niego z prośbą, by wybudował dla mieszkańców osiedla katolicką świątynię. Trzy lata później, w 1901 roku, dokonano konsekracji neogotyckiego kościoła pw. Świętej Rodziny, którego budowę sfinansowano w większości ze środków żydowskiego przemysłowca. Świątynię jeszcze wiele lat później nazywano w Gliwicach „kaplicą Huldschinsky’ego”. Czas prosperity i wojna W ostatnim roku XIX stulecia w hucie uruchomiono oddział produkcji kształtowników, walcówki i kół oraz zestawów kolejowych. Te ostatnie z czasem stały się flagowymi produktami zakładu. Produkowano również mniejsze, poszukiwane na rynku, wyroby blaszane, wanny, a nawet lampy karbidowe. Była to jednak produkcja uboczna. 10 lat później huta weszła w skład koncernu Oberschlesische Eisenbahn Bedarfs AG (zwanego w skrócie Oberbedarf) i od 1905 roku występowała już pod nową nazwą Stahlwerk Gleiwitz. Okres prosperity na wyroby stalowe poprzedzający wybuch I wojny światowej pozwolił na kolejne inwestycje. W 1908 roku oddano do użytku reprezentacyjny gmach dyrekcji (dziś przy ulicy Józefa Mitręgi). Z chwilą wybuchu wojny w 1914 roku zakład przestawiono na produkcję wojenną, głównie pocisków artyleryjskich, lawet i części do armat. Przegrana Niemiec i traktat pokojowy w Wersalu spowodowały konieczność likwidacji zakładów zbrojeniowych. Szybko jednak przestawiono się na produkcję cywilną. W latach 20. XX wieku w Gliwicach powstało zjednoczenie hutnicze Vereinigte Oberschlesische Huttenwerke (VOH). Huta weszła w jego skład, otrzymując nazwę Stahl und Presswerk Gleiwitz. Zakładami na krótko zachwiał kryzys gospodarczy pod koniec lat 30. ub. wieku. Przejęcie władzy w Niemczech przez nazistów i skierowanie sporej części przemysłu ponownie na produkcję zbrojeniową spowodowało zwiększenie zleceń. Pod koniec lat 30. rozbudowano stalownię i prasownię. W czasie II wojny światowej znaczną część pracowników huty stanowili jeńcy wojenni i pracownicy przymusowi. W zakładach produkowano wówczas, oprócz zestawów kolejowych, kute i prasowane części maszyn, elementy łodzi podwodnych, korpusy pocisków i zderzaki wagonowe. oceń artykuł Polska i NiemcyGdy 2 maja 1945 Armia Czerwona wraz z oddziałami 1. Armii Wojska Polskiego zdobyła Berlin, w mieście przebywało ok. 370 tys. robotników przymusowych. Ich los przybliżają wystawa zewnętrzna i wirtualny projekt.„Berlin był w tamtym czasie dosłownie usiany barakami. (...) Całe miasto, razem z jego obrzeżami, tworzyło rozciągający się na ogromnej przestrzeni jeden wielki obóz, wciśnięty między budynki mieszkalne i biurowe, pomniki, dworce, fabryki”. Tak wspominał sytuację w stolicy nazistowskich Niemiec François Cavanna, były francuski robotnik przymusowy i późniejszy współzałożyciel satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo”. 2 maja 1945 r., w dniu kapitulacji Berlina, w mieście przebywa jeszcze około 370 tys. robotników przymusowych z całej Europy. Są wśród nich jeńcy wojenni, tzw. cywilni robotnicy – głównie Polacy i „Ostarbeiter” – deportowani z terenu b. ZSRR, traktowani jeszcze gorzej od i tak żyjących już w nieludzkich warunkach Polaków. Wszyscy muszą pracować do końca. „Wielu ludzi ginie w drodze do pracy, chociaż ‘praca’ jest przesadą. Powiedzmy, że jak roboty udają się do swojego miejsca pracy, o ile ono jeszcze istnieje” – fragment wspomnień b. francuskiego robotnika przymusowego Marcela Eloli, 16 kwietnia 1945. Dwie trzecie robotników przymusowych było zmuszanych do pracy w rolnictwie, pozostali w fabrykach czy przy budowie drógImage: picture-alliance/dpa„Jak mamy skończyć, jeżeli nas ciągle bombardują?” Jedną z tych, którzy mimo bombardowań codziennie muszą dotrzeć do pracy, jest Wanda Tworkiewicz, w październiku 1943 r. przywleczona do Berlina z Łodzi. Po pobycie w obozie w Brandenburgii trafia do obozu dla robotników przymusowych Berlin-Johannisthal. Pracuje w fabryce samolotów Henschel. Podczas bombardowania w Boże Narodzenie 1943 obóz zostaje doszczętnie zniszczony. Wanda Tworkiewicz, która ratuje się wybiegając z baraku przykryta tylko kocem, zostaje przeniesiona do Schoenefeld. Codziennie musi iść piechotą do pracy, w prostej linii jakieś 10 km. Fragment jej wspomnień: „Na urodziny Hitlera, 20 kwietnia, nadleciały samoloty aliantów i zrzuciły nad naszymi fabrykami ulotki. Krążył wśród nas dowcip, że na urodziny Hitlera nie zrzucają bomb, tylko ulotki. Nie wiem, co na nich było”. Kolega ze Śląska wytłumaczył jej po polsku, że „mamy teraz skończyć z pracą”. „Jak mamy skończyć, jeżeli nas ciągle bombardują?” – odpowiedziała. 23 kwietnia 1945 obóz w Schoenefeld, gdzie przebywa Wanda Tworkiewicz, zostaje wyzwolony. Zrzucane nad Berlinem ulotki są ważną częścią wojny psychologicznej prowadzonej przez aliantów. Niemieckich żołnierzy wzywają do rzucenia broni, ludność cywilną, w tym robotników przymusowych, do przerwania pracy i stawiania oporu. Naziści do ostatnich dni wojny karzą więzieniem lub śmiercią za posiadanie takiej ulotki lub przekazanie jej dalej. Oznaka identyfikująca PolakówImage: Berlin, Stiftung Deutsches Historisches MuseumOryginalną taką ulotkę, zachowaną przez byłego polskiego robotnika przymusowego Józefa Przedpełskiego – we wrześniu 1944 razem z ciężarną żoną wywiezionego do Berlina z Łodzi – można zobaczyć na blogu Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej Berlin-Schöneweide. – Jeżeli nasi goście nie mogą dotrzeć na nasze wystawy, my docieramy z naszymi wystawami do nich – argumentują pracownicy Centrum, które jak wiele placówek muzealnych i kulturalnych w czasach koronakryzysu przeniosło swoją działalność do Internetu. Blog jest prowadzony od 1 kwietnia do końca maja w ramach projektu przygotowanego z okazji 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej: „1945. Nazistowskie obozy pracy przymusowej w Berlinie. Koniec, ale jeszcze nie po wszystkim”. Zainteresowani znajdą tam fragmenty wspomnień byłych ofiar pracy niewolniczej, zdjęcia, listy, dokumenty. Gehenny ciąg dalszy „Rosjanie są pod Berlinem. Widzi się setki rosyjskich maszyn, walących w niemiecką artylerię. Eskadry jedna po drugiej nieustannie uderzają w zgromadzone w Berlinie niemieckie wojska, a my jesteśmy w środku tego wszystkiego i na nasze głowy spadają bomby, które zostały po niemieckich ‘panach’. (...) Krótko mówiąc, stało się jasne, że tkwimy w pułapce. Tylko odwagi, teraz naprawdę chodzi już tylko o to, by ratować własną skórę” – ze wspomnień b. włoskiego robotnika przymusowego Pietro Cavedaghiego, 18 kwietnia 1945. Wśród 14 tys. osób kierowanych w Berlinie do prac związanych z obroną przeciwlotniczą gros stanowią robotnicy przymusowi. Są zmuszani do rozbrajania bomb, usuwania ruin, wydobywania z gruzów i chowania zwłok, kopania okopów. Groby polskich i rosyjskich robotników przymusowych na cmentarzu Św. Jadwigi (St-Hedwig-Friedhof) w berlińskiej dzielnicy LichtenbergImage: DW„Przed wkroczeniem Armii Czerwonej większość ludzi została wysłana do kopania okopów i innych prac poza fabryką. Ci, którzy zostali w zakładach, demontowali, konserwowali i zatapiali lepsze maszyny w kanale” – ze wspomnień b. polskiego robotnika przymusowego Euzebiusza Wiktorskiego. Podczas usuwania ruin ludzie próbują znaleźć coś do jedzenia, przyłapani, karani są śmiercią za „plądrowanie”. W ostatnich dniach wojny nie mają nic – jedzenia, wody, ubrania, bezpiecznego dachu nad głową. Ich codzienność to strach przed bombami, przed reżimem i też niemiecką ludnością cywilną, która ze strachu przed aktami zemsty profilaktycznie morduje robotników przymusowych i już uwolnionych więźniów obozów koncentracyjnych. Wczesnym latem 1945 wielu byłych robotników przymusowych z Zachodniej i Południowej Europy może wrócić do domu, o własnych siłach albo z pomocą transportów organizowanych przez aliantów. Byli robotnicy przymusowi z krajów Europy Wschodniej, zwłaszcza z ZSRR, boją się wracać. Dla wielu powrót do domu z Niemiec oznacza podejrzenie zdrady ojczyzny i kolaboracji z nazistami, co równa się dalszemu ciągowi gehenny. Codzienność milionów ludzi W latach 1938-1945 w całych Niemczech przebywało na robotach przymusowych blisko 6,5 miliona osób cywilnych. Największą grupę, ponad 4 mln 200 tys., stanowili mieszkańcy okupowanych terenów Europy Wschodniej – Czechosłowacji, Polski, Jugosławii i ZSRR. 2 mln 155 tys. pochodziło z krajów Europy Zachodniej – Francji, Norwegii, Danii, Holandii, Belgii, Włoch, Grecji. Wystawa na wolnym powietrzu - Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej Berlin-SchöneweideImage: DW/E. StasikPolacy stanowili, po robotnikach przymusowych z b. ZSRR (2 mln 165 tys.), największą grupę ofiar pracy niewolniczej (we wrześniu 1944 było to 1,7 mln). Dekrety polskie z 8 marca 1940 usankcjonowały ich dyskryminację i wyzysk. Jako pierwsi cudzoziemcy Polacy zostali zmuszeni do noszenia identyfikującej ich oznaki z literą „P”. Tylko w Berlinie istniało w latach 1939-1945 ponad tysiąc obozów dla robotników przymusowych, sto z nich w przemysłowej dzielnicy Treptow. 20 proc. robotników przemysłowych stanowiły kobiety. W latach 1939-1945 też tylko w Berlinie znajdowało się 21 tzw. podobozów i komand zewnętrznych obozów koncentracyjnych, administracyjnie podlegających KL Sachsenhausen. Od jesieni 1944/45 przebywało w Berlinie około 10 tys. więźniów KL zatrudnionych do pracy niewolniczej, głównie w przemyśle zbrojeniowym. W połowie kwietnia 1945 zostali wysłani na Marsze śmierci. „Żaden więzień nie może się dostać w ręce aliantów”, rozkazał 14 kwietnia 1945 Reichsführer-SS Heinrich Himmler. Te i inne informacje na temat pracy przymusowej, jej genezy i historii, w tym polskich robotników przymusowych, a także późnych odszkodowań dla ofiar pracy niewolniczej przekazuje wystawa na wolnym powietrzu prezentowana przez Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej Berlin-Schöneweide: „Praca przymusowa w Berlinie 1938-1945”. 12 tablic umieszczonych na ogrodzeniu Centrum przy Britzer Strasse jest częścią pokazywanej tam, a ze względu na koronakryzys niedostępnej dla publiczności, stałej wystawy „Codzienność i praca przymusowa 1938-1945”. Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku! Pokaż menu Strona główna Z Archiwum IPN Pracownicy przymusowi Pracownicy przymusowi Placówki niemieckich urzędów pracy (Arbeitsamt) zajmowały się doborem i dystrybucją siły roboczej do III Rzeszy. Najwcześniej powstawały ekspozytury na terenach zaanektowanych przez Niemcy, bo już 3-4 września 1939 r. powołano placówkę w Rybniku. Pogłębiający się deficyt siły roboczej w gospodarce niemieckiej sprawił, iż sieć placówek i filii Arbeitsamtów rozrastała się i kierowała do pracy w Niemczech coraz więcej Polaków. Zdarzało się również, że do pracy wyjeżdżali Żydzi, by w ten sposób uniknąć Holokaustu. Od 1940 r. na terenie GG władze okupacyjne rozpoczęły przymusowy nabór do pracy. Obowiązkiem pracy objęto na początku osoby w wieku od 18 do 60 lat, później również od 14 roku życia. Wobec oporu ludności polskiej w zgłaszaniu się na wyjazd do Niemiec urzędy pracy na terenie Generalnego Gubernatorstwa zaczęły wysyłać imienne wezwania do stawienia się w punktach zbiorczych, a za odmowę groziły surowe kary. Wiele osób wysyłanych do pracy pochodziło również z łapanek, akcji pacyfikacyjnych i wysiedleńczych. Niezależnie od werbunku siły roboczej do Rzeszy rekrutowano ponadto we wszystkich okupowanych państwach robotników do „Organizacji Todta” (Organisation Todt), zajmującej się głównie pracami budowlanymi. Sytuacja polskich robotników przymusowych w III Rzeszy była bardzo trudna. Polacy musieli obowiązkowo nosić przyszyty do ubrania znak z literą „P”, a za brak oznakowania surowo karano. Szacuje się, że na roboty deportowano ok. 3 mln Polaków. W zasobie archiwalnych IPN przechowywane są listy transportowe osób wysłanych na prace przymusowe do Niemiec z Dystryktu Krakowskiego i Warszawskiego. Zawierają one dane personalne takie jak: imię i nazwisko, datę urodzenia oraz miejsce zamieszkania robotnika, datę skierowania do pracy przez urząd, numer transportu oraz nazwę docelowego urzędu pracy w III Rzeszy. Zespoły archiwalne: IPN GK 98 Amt des Distrikts Krakau (Urząd Okręgu Krakowskiego) - imienne listy transportowe Polaków skierowanych do pracy przymusowej w III Rzeszy z Dystryktu Krakowskiego z takich powiatów jak: Jasło, Kraków, Przemyśl, Rzeszów, Tarnów, Sanok (361 IPN GK 112 Arbeitsamt Warschau Lager Skaryszewska (Urząd Pracy w Warszawie. Obóz przy ulicy Skaryszewskiej) - imienne listy transportowe osób z Dystryktu Warszawskiego wywiezionych do pracy w III Rzeszy (241 IPN GK 111 Arbeitsamt Krakau Lager Waska, Lager Sokolska (Urząd Pracy w Krakowie - Obozy przy ulicy Wąskiej i Sokolskiej) - raporty dzienne obejmujące stan ilościowy i jakościowy pracowników fachowych i rolnych przywożonych do obozu znajdujących się przy Wąskiej i Sokolskiej, obejmują lata 1940-1941 (23 Listy transportowe Arbeitsamt Tarnów, Nowy Sącz, Jasło z okresu listopad 1939 luty 1940 r. (IPN GK 196/361). You are here ... Kanarki - pracownicy przymusowi w Exploseum W Exploseum zabrakło mi jednego - eksplozji. Wybuchów. Działania na zmysły, podkreślenia w ten sposób niezwykłej tematyki, o której opowiada placówka. Cisza, w jakiej zwiedzałem fabrykę chodząc w niedzielny poranek sam między kolejnymi halami ukrytymi w podbydgoskim lesie, przerywała tylko muzea w niektórych salach. Tak mocno, podświadomie, nastawiłem się na ten hałas, że w pierwszych korytarzach muzeum rozglądałem się za ukrytymi głośnikami, z których miałyby rozlegać się wybuchy, wzmacniające dramaturgię zwiedzenia. Jedna z ekspozycji w Exploseum w Bydgoszczy Nie ma Torunia bez Mikołaja Kopernika Hałas na pewno łatwo znaleźć w sezonie w centrum Torunia. Jednym z najpopularniejszych mie... Zobacz więcej: Bydgoszcz i Toruń rowerem. Kujawsko-Pomorskie i jego stolice. Obserwuj Znajkraj na Facebooku i Instagramie! Nasi Partnerzy Ubezpieczenie rowerzysty i roweru Szlaki rowerowe w Niemczech Wędrowne wczasy rowerowe ... ę to już po I rozbiorze Polski. Śluza V Czarna Droga na Kanale Bydgoskim Dziś Kanał Bydgoski jest nie tylko świadectwem dawnej świetności Bydgoszczy i pięknie zachowanym zabytkiem techniki, ale też popularnym i wdzięcznym miejscem do rekreacji dla mieszkańców miasta. Parki, ścieżki piesze i drogi rowerowe ciągnące się wzdłuż Kanału Bydgoskiego, zarówno starego, jak i nowego XX-wiecznego odcinka, dodają Bydgoszczy atrakcyjnego sznytu. Zadbane urządzenia kanałowych śluz wciąż służą wodnym podróżnikom, choć z roku na rok sytuacja staje się trudniejsza ze względu na trwające niedobory wody. W sezonie kursuje tędy nawet Bydgoski Tramwaj Wodny, częśtym widokiem są także kajakarze zwiedzający Bydgoszcz z wody. Miłosna scena nad Kanałem B... Kanarki - pracownicy przymusowi w Exploseum ... tkowo łatwo dostać się tu pociągami, z których większość, a może i wszystkie, prowadzą wagony z miejscami na rowery. Od pociągów regionalnych Polregio, przez widoczne na zdjęciu składy wagonowe aż po nowoczesne zespoły trakcyjne Stadler Flirt. Paradoksalnie, na rowerową wycieczkę warto wykorzystać czas pandemii, kiedy znacznie spadła liczba pasażerów. Podczas mojej podróży w całym wagonie było nas... dwóch. Miejsce na rowery w IC Piast z Gdyni do Wrocławia Pesa - przemysłowa wizytówka Bydgoszczy A przyjeżdżając do Bydgoszczy pociągiem, a może z niej wyjeżdżając, koniecznie warto zwrócić uwagę na tereny kolejowe wokół dworca Bydgoszcz Główna. To bocznice należące kiedyś do powojennych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego (ZNTK... Przeczytaj wszystko: Bydgoszcz i Toruń rowerem. Kujawsko-Pomorskie i jego stolice. Polecamy Stan wyjątkowy w regionach graniczących z Białorusią wydłużony o 60 dni. - Mam z tym problem. Rozumiem powagę sytuacji, rozumiem konieczność ochrony granicy, ale sam słyszę, że to jest granica zewnętrzna Unii, że Polska dba o to, by nielegalni migranci nie dostawali się na terytorium Unii. Więc pozostaje proste pytanie, czy Polska traktuje tę sprawę wyłącznie jako element polityki wewnętrznej, ewentualnie rozgrywki typu rządzący-opozycja, czy też może rząd powinien umieć umiędzynarodowić tę sytuację, a przynajmniej ją uwspólnotowić - powiedział w programie "Money. To się liczy" Jan Krzysztof Bielecki, były premier, przewodniczący Rady Partnerów EY. - Dlaczego wydaje mi się to niezbędne? Bez pomocy instytucji międzynarodowych, bez pomocy Brukseli, Polska nie wygra tego konfliktu, który, jak pokazało życie, wymaga interwencji międzynarodowej i nacisku na reżim białoruski. Mówimy o wojnie hybrydowej, a równocześnie Białoruś otrzymała z funduszu walutowego... rozwiń

pracownicy przymusowi w niemczech lista